Sobota na spływie

Zabrałem dzieciaki na spływ Dunajcem. Fascynują mnie takie miejsc, gdzie tradycja żyje. Flisak, który z nami płynął wykonuje ten sam zawód, który wykonywał flisak za czasów Józefa Szalaya i wykonuje go z grubsza w ten sam sposób. Naturalnie łodzie dzisiaj robi się inaczej, flisacy mają Stowarzyszenie i sprzedaż biletów przez internet. Jednak praca tą tyczką połączona z krasomówczym popisem wygląda podobnie.
Dunajec się zmienił oczywiście. Powódź z 1934. Zapory w Niedzicy i Sromowcach. Ale płynie się wciąż tak samo, z nurtem do Szczawnicy. Nikomu by dziś nie przyszło do głowy strzelać z moździerzy na terenie Parku Narodowego. Mam nadzieję.
Kiedy spływ stawał się popularny wśród szczawnickich kuracjuszy nie było zbiorników ani Parku. Spływ był wówczas wydarzeniem towarzyskim. Mokre spodnie na szczawnickiej ulicy miały stanowić wyróżnik przynależności do wyższych sfer. Podobno ludzie specjalnie moczyli nogawki, żeby wyglądać stylowo.
Panie pływały w sukniach, panowie w frakach. Na głowach kapelusze, cylindry. Flisacy też odświętni. To musiało być coś. Klimat tamtych czasów czuje się dziś na tratwie. Wszystko się zmienia, ale spływ nie. I bardzo dobrze.
Dla dzieci to duże przeżycie zobaczyć z dołu Trzy Korony, na których niedawno byli. Na Okrąglicy ludzie wyglądali jak ruchome kropki. Mniejsze nawet niż mrówki, co słusznie zauważyła Zosia.
Wybierzcie się na spływ. Z dziećmi lub bez dzieci. Warto przynajmniej raz w życiu uczestniczyć w takim wydarzeniu. Na razie kończymy z Pieninami i do zobaczenia w innych górach.