Fajna ta Mała Fatra. Taka nie za duża, nie za łatwa. Po pierwszym w życiu weekendzie spędzonym nad Wagiem, wiem już na pewno, że prędko tam wrócę. Mała Fatra ujęła za serce. To góry dość wysokie jak na „standardy beskidzkie”, imponują przy tym przewyższenia. 1500 m w górę w sobotę i 850 w niedzielę potrafi przemówić do wyobraźni.
Dobre te góry, takie górskie. Cudownie położone – wszędzie dookoła inne góry, a to gwarantuje oczywiście znakomite widoki, wieloplanowe panoramy i rewelacyjne przełomy wielkich rzek.
Pierwsze zaskoczenie to Žobrák. To góra o wysokości naszego Turbacza mniej więcej i tak niepozornie położona na szlaku na Stoha. Podejście z Polianki ma niespełna 200 m przewyższenia i wiedzie właściwie cały czas pionowo przez dość gęsto zarośnięty buczyną las. Zaskakujący na tej wysokości. Momentami jest bardzo stromo i wąsko. Emocje zdecydowanie odmienne od tych, które czekają na nas na Turbaczu.
Kolejne podejście, które na pewno poczujecie w nogach to już kopuła szczytowa Stoha. Z daleka góra ta wygląda jak stóg siana, stąd nazwa zresztą. Jest obła, okrągła, wyraźnie inna od skalistego Veľkego Rozsutca, który jest tuż obok. Po podejściu na Žobráka nie zdziwiło nas 400 m w górę poprowadzonych zielonym szlakiem właściwie na wprost. Niestety sam szczyt spowity był w chmurach, które z dołu wyglądały jak malowniczy obłoczek. Od wewnątrz był on mroźny i wietrzny, trudno było utrzymać na górze równowagę. Stoh to góra zdecydowanie wymagająca dobrej kondycji i przyzwoitego sprzętu górskiego. Szczególnie o tej porze roku.
Nocleg w Chacie na Grúni spełnił pokładane w nim oczekiwania. Standard mocno schroniskowy nadrabia gościnność chatara i jego rodziny.