Długi weekend czerwcowy w Beskidzie Sądeckim to dobry pomysł. Nawet bardzo dobry. No, ale po kolei.
Wbrew prognozom pogody wybraliśmy się po raz kolejny do Piwnicznej, żeby wędrować po otaczających ją górach. Wg wszelkich pogody pogodynek miało padać od czwartku do niedzieli, tj. we wszystkie dni składające się na długi weekend. No super, ale jedziemy.
W czwartek po zameldowaniu w pensjonacie i wstępnym rozpakowaniu zdążyliśmy jeszcze wrócić do Rytra i pójść na obiad na Cyrlę. Kuchnia w prywatnym schronisku pod Makowicą słusznie zalicza się do najlepszych w polskich Beskidach. Po obiedzie weszliśmy na Przełęcz Bukowina i wróciliśmy do Piwnicznej:
Na żółtym szlaku trochę na nas popadało, ale nie jakoś bardzo. Burza wyszalała się gdzieś nad Wierchomlą. Kiedy w górach dopadnie Cię ulewa to przede wszystkim bądź przygotowana/-y. Miej kurtkę przeciwdeszczową, parasol, pokrowiec na plecak. Z tym „uzbrojeniem” deszcz przestaje być straszny. Schodź ostrożnie w dolinę (świeże błoto bywa śliskie).
Wypada zwrócić uwagę na przebieg szlaku żółtego z Frycowej do Piwnicznej w końcowej (lub początkowej) części. Otóż biegnie on inaczej niż na mapie Compassu i inaczej niż w aplikacji Mapa Turystyczna. Chodzi o ten fragment:
Schodzi się szybciej do miasta i przechodzi obok ładnie zagospodarowanego ujęcia wody mineralnej i pijalni. Zdrój Piwniczanka (P7) z pyszną wodą. Tak, wiem, że smak prawdziwej wody mineralnej prosto z ujęcia budzi szereg wątpliwości. Ja lubię i już.
Piątek spędziliśmy wciąż w paśmie Jaworzyny Krynickiej. Tym razem wybraliśmy się w stronę Bacówki nad Wierchomlą a potem do Szczawnika. Deszczu nie było. Niespodzianek w przebiegu szlaku również.
Niestety nie było czasu, aby odwiedzić mofety w Złockiem.
Za to cerkiew w Szczawniku z uroczym źródłem wody mineralnej tuż obok jak zwykle cudna. Na koniec dnia odwiedziliśmy jeszcze Muszynę.
Jan Kochanowski powie to lepiej:
O starosta na Muszynie,
Ty się znasz dobrze na winie;
Znasz i masz, bo tylko z góry
Spuściwszy wóz, aliż Uhry
Okaż swój smak staradawny,
Starosto muszyński sławny,
A niech go ja też skosztuję,
Boć i ja smak w beczce czuję!
A nie żal mi, żem poetą;
Jest coś umieć alfę z betą
Tym ludziom ty, Stanisławie,
Chcesz li się zachować prawie,
Nie szafirem, nie rubinem,
Ale je ćci dobrym winem;
A stąd to będziesz miał w zysku,
Że coś dziś obłoków blisku,
To cię pijanymi rymy
Aż do nieba wprowadzimy.
W sobotę przenieśliśmy się do pasma Radziejowej. Również po to, aby stanąć na najwyższym szczycie Beskidu Sądeckiego. Pomysł był taki, żeby zjeść śniadanie w Bacówce na Obidzy. Smakuje doskonale po podejściu na głodniaka z Kosarzysk. Bacówka jak zwykle przyjazna i oferująca oprócz świetnego jedzenia doskonałe widoki z ogródka.
Tylko na samym szczycie Radziejowej spotkaliśmy kilkunastu turystów na raz, poza tym na szlakach w ciągu całego weekendu po kilkanaście osób dziennie. Również dlatego pomysł, aby jechać właśnie w Beskid Sądecki okazał się strzałem w dziesiątkę. Bez tłumów, bez pośpiechu. No, może widoki spod Przehyby nie były tak okazałe jak w piosence Artura Andrusa, ale nie było źle. było bardzo dobrze. Widok grupy turystów, którzy w pierwszej kolejności ustawili się w kolejce po pieczątkę do książeczki GOT bezcenny.
Wyświetl ten post na Instagramie.@artur_andrus śpiewał że jak się patrzy z Przehyby to widać cały świat. Tak że tego
Post udostępniony przez Wojtek Sadowicz (@wojtek.sadowicz)
Łącznie ponad 50 km po górach w ciągu trzech dni. Uważam, że to właściwy sposób na spędzenie długiego weekendu.
Na zdjęciu w tle Wietrzne Dziury inaczej Diabli Ganek. Na szlaku z Przehyby w stronę Rytra.