Bieszczadzkie anioły

Kiedy Bieszczadzki Park Narodowy ogłosił terminy szkoleń dla przewodników tej wiosny porównałem to z moim kalendarzem i zorientowałem się, że nie dam rady wziąć udziału w żadnym. Pomyślałem wtedy – nic straconego w Bieszczadach bywam z turystami raz do roku. Z tym, że niekoniecznie.

Nie minął miesiąc wakacji a w Biesach byłem już trzy razy. Nie mogło być lepiej 🙂 

To oczywiście rezultat rosnącej popularności Bieszczadów. Rzeczywiście i my widzieliśmy sporo ludzi na połoninach. 

Pozytywna wiadomość jest taka, że wystarczy zejść z najgłówniejszych szlaków, żeby obcować z bieszczadzką przyrodą w ciszy i skupieniu, na jakie zasługuje.

A nie tylko z przyrodą. Mam wrażenie, że zdarza się, że zapominamy o historii i kulturze dostępnej w Bieszczadach. Pod cerkwią w Smolniku (nie w kij dmuchał – na liście UNESCO) byłem też trzy razy i nigdy nie widziałem tam tłumów jak na Tarnicy. Na zawsze w sercu zostanie grupa z Aptera, która wybrała wieczorne zwiedzanie tego miejsca zamiast kolacji w restauracji. To było dość zjawiskowe.

Jak już uruchomiły się osobiste nuty, to dla mnie każda wizyta pod Rawką zaczyna się od sprawdzenia czy pole namiotowe wykoszone. Przez całe studia jechałem tam przez turystami, żeby dobrze przygotować miejsce na namioty a potem spokojnie oddać się rąbaniu drewna na całe lato.  Uwielbiam te wspomnienia.

Dziękuję Ania, że mi przypomniałaś o tym, że chcę się tym podzielić.